9 listopad 2018
Sala Victoria Hall w Genewie. Poraz pierwszy od 5 lat widzę ją wypełnioną po brzegi, aż po drugie piętro. Kilka minut po czasie zaczyna się najlepszy koncert jaki do tej pory w życiu widziałam.
Bobby McFerrin – czterooktawowa skala głosu (przeciętny człowiek wyciąga półtorej oktawy). Mistrz, artysta, czarodziej estrady. Najpierw śpiewa barwą zbliżoną do klasycznego głosu barytonowego, po chwili przeskakuje w podobny kastratom falset, by za chwilę wbić słuchaczy w fotele głębokim basowym dźwiękiem. Wciąga uczestników koncertu w współtworzenie spotkania, bo źe jest to spotkanie czuje się już po pierwszych dwóch utworach. Zaprasza na scenę ludzi, którzy chcieli tam się znaleźć i improwizuje razem z nimi. Jako miłośnik tańca wspołczesnego pyta widownię, czy ktoś nie zechciałby zatańczyć do jego aranżacji (ależ oczywiście, że jest! i po chwili tańczy na scenie dwóch chłopaków). Na bis zespół śpiewa przepiękny hymn wysławiający Maryję.
5 głosów na scenie, żadnych instrumentów i prawie dwie godziny muzycznej przygody.
Koncert w Genewie był częścią turne Bobby McFerrin & Gimme5: Circlesongs.
Gorąco polecam, jeśli macie taką możliwość.
Ciekawostki o McFerrinie:
- jego Mama powiedziała w jednym z wywiadów, że Bobby najpierw zaczął śpiewać a potem mówić,
- jego rodzice byli śpiewakami operowymi,
- potrafi głosem stworzyć wielogłosową jazzową orkiestrę,
- swoją przygodę z muzyką na przekor rodzicom zaczynał od klarnetu i fortepianu
- był też przez krótki czas dyrygentem,
- mogłby żyć tylko z milionowych dochodów za swój przebój „Don’t Worry, Be Happy”, którego nigdy raczej nie śpiewa na koncertach,
- jest bardzo skromną gwiazdą, nie ma żadnych specjalnych wymagań ani zachcianek,
- to Bill Cosby – legendarny komik niejako go wypromował,
- uczył się, dorabiał, pracując ze studentami wydziału tańca współczesnego Uniwersytetu w Utah, akompaniował słynnemu baletowi Ice Follies, po godzinach grywał w lokalnym barze.
- wyśpiewuje muzykę klasyczną, jazz, pop, etno.