Są książki, które trzeba przeczytać. „Lenin” to powieść, która z pewnością do nich należy. Antoni Ferdynand Ossendowski po jej napisaniu stał się „osobistym wrogiem Lenina” do tego stopnia, że jego książki trafiły na stos i stały się zakazane aż do 1989 r. Opisana w niej obłuda, bezwzględność i okrucieństwo sytemu bolszewickiego spowodowały, że NKWD pilnie poszukiwało jego grobu przez 25 lat. A gdy je znaleziono wywleczono zwłoki, sprawdzono, czy rzeczywiście należą do Ossendowskiego i odcięto mu głowę na znak pogardy wobec tego, który śmiał zszargać pamięć nieśmiertelnego Włodzimierza Uljanowa.

Książka jest trudna do czytania z powodu treści. Opisane w niej cierpienie, gwałty, śmierci, okrucieństwo, zezwierzęcenie ludzi do przyjemnych nie należy. Kim był człowiek, który pociągnął za sobą tylu naśladowców a jego idea jest wciąż żywa? Jak to się stało, że garstka ludzi spowodowała tak straszne w konsekwencji zdarzenia? Jak znęcano się nad ludźmi? Co ludzie z głodu potrafią zrobić i jak po trupach dochodzić do celu?

Rzeź, gwałty, niszczenie dzieł kultury, profanacja świątyń i cmentarzy, grabieże… Pisarz tworzy przejmujące obrazy apokalipsy, która jest realizacją scenariusza wodza, potrafiącego przejrzeć najciemniejsze zakamarki duszy ludzkiej i perfidnie obudzić i wykorzystać drzemiące w niej zło. 

źródło

Ossendowski, wiedział co opisuje, bo był świadkiem zbrodni bolszewickich.

Czytałam tą opowieść w rozciągniętym czasie. Nie moglam przeczytać jej w jednym ciągu. Wiele jej fragmentów pozostanie we mnie na zawsze. Największe jednak na mnie wrażenie zrobiło zakończenie. Słowa prawosławnego biskupa Nikodema, który doznał na własnej skórze okrucieństw więzienia. Jest to sposób autora na „zrozumienie” tego, co widział i sam przeżył. We mnie budzi on niepokój o którym pisałam Bóg, w którego wierzę i koronawirus. Sami przeczytajcie:

W pobliżu katedry zatrzymała się grupka ludzi, przed chwilą odwiedzających grób Lenina. Przystanęli i długo w milczeniu patrzyli na zarysy bryłowatego, ciemnego gmachu i na bielejący na frontonie napis: „Lenin”.
– Umarł Antychryst… – szepnęła jak kobieta, z lękiem patrząc na wysokiego, chudego człowieka o śmiałych, gorejących oczach.
– Skoro umarł i nawet, mimo sztuki lekarskiej, zabalsamowany, gnije powoli, – nie był on Antychrystem! – zauważył przygnębiony starzec i wzrok swój zwrócił na wysokiego człowieka, zapatrzonego w mauzoleum.

Zapanowało milczenie.

Wreszcie ten, na którego były skierowane spojrzenia otaczających, otrząsnął się z zadumy i szepnął:

– Nieświadomie wykonał on wolę Przedwiecznego… Był biczem Bożym, którym chłosta sprawiedliwy Sędzia w nieprawości żyjącą ludzkość. Nie przeklinajcie go, nie złorzeczcie, bracia! Oto dopełnił kary, rzuconej na nas z Nieba i do opamiętania przywiódł!

– Biskupie dostojny, ojcze Nekodymie!… – zawołał ktoś z otaczających.

– Zaprawdę powiadam wam, że ten człowiek dokonał wielkiego dzieła! – odpowiedział biskup głosem natchnionym. – Zabił ducha niewolnictwa, obudził sumienia pysznych i możnych, wiarę prawdziwą w duszy ożywił, odegnał od nas strach męczeństwa i śmierci, że ino duchem zdobywa się wolność i szczęście na ziemi, a nagrodę – przed tronem Najwyższego. Ręką jego krwawą i myślą szaloną kierował Bóg!

– Pozostawił po sobie jad śmiertelny… Dwa pokolenia, zatrute hasłami zgniłemi! – rzekła kobieta. – Młodzież, dzieci…

– Zaiste powiadam wam, że są one, jak kwiecie trawy. Wejdzie słońce, a powiędną i opadną, słabe, nędzne, nikomu nie drogie… – szepnął Nekodym.

Lenin, A. F. Ossedndowski

Książkę można przeczytać w pdf tutaj.