27-30 wrzesień
Północny Paryż, bo też tak o nim mówią, stolica Arktyki. 350 km za kołem polarnym. Tromsø – najwieksze miasto w północnej Norwegii. Nie było jeszcze śniegu, ale za to jesień przepięknie rozwinięta – tyle czerwieni i pomarańczu na drzewach, krzewach i trawie nie widziałam jeszcze nigdzie. Domki w swoistym stylu bez płotów – trudno odgadnąć, gdzie kończy się i zaczyna kolejna posesja. Oświetlone w oknach, na tarasach, drzwiach ciepłym światłem laterenek, lampioników, girland i zwykłych lamp – przez cały dzień. Nadzwyczajnie czysto, szyby wypolerowane bez smug, nawet szyby prysznicowe bez żadnych osadów. Woda świetna, miękka, do picia prosto z kranu.
Okolica przepiękna – fiordy piękniejsze niż z internetowych zdjęć. Przejechaliśmy jakieś 200 km i tylko jeden kosciółek. W samym Tromso są: protestancka Arktyczna Katedra, protestancka katedra i katolicka prokatedra. w której posługuje polski ksiądz i są msze św. w języku polskim. O jego posłudze w kościele można poczytać sobie tutaj
Zorzy polarnej, niestety, nie udało nam się „upolować”. Mnie natomiast udało się złapać gorączkę i grypę na końcu świata :).
Na koniec chcę jeszcze wspomnieć o napotkanych tam ludziach. Byli bardzo mili, życzliwi i jakoś tak wyciszeni. Ciszę czuć było już na lotnisku. W sklepach, restauracjach brak nachalnej muzyki.
No i te wszystkie ciepłe rzeczy – kaszmir, wełna nawet w bieliźnie. Jestem zachwycona. Wyjechałam z całkiem małym zapasem.
Polecam to miejsce zwłaszcza wielbicielom zimy.
p.s. Zapomniałam jeszcze napisać o jedzeniu! Polecam wieloryba (to nie są te same wieloryby, o które walczą ekolodzy) smakuje jak skrzyżowanie dziczyzny i wątróbki a samo mięso w konsystencji jest bardzo delikatne. No i renifera – smak bardzo specyficzny. Nie potrafię go opisac. 🙂